Rano obok mniej nie było już Carly. Pewnie siedziała na dole z resztą ekipy na dole. Zaraz, zaraz.. GDZIE MÓJ GIBSON ?!?! A dobra jest. Uff... ale kto go ruszał ? O zgrozo, zabiję cię kiedyś Duff. Ubrałem się i powędrowałem do kuchni. Byli tam wszyscy. Raczej. A gdzie Izzy ? Pewnie znowu ćpa. Ja już nie mogę tak dłużej na niego tak patrzeć jak się stacza. Problem, jego życie niech robi z nim co chce.
- Dzień dobry jaśniepanie.
- Yyy... co ? - słyszałem głos, ale nie widziałem nikogo. Poczułem jakieś paznokcie wbijające się w moje ramiona. - Carly ?
- Nie.
- A..Axl ?
- Tak.
Wystraszyłem się trochę. On może chcieć tego znowu. Obróciłem się o 180 i ujrzałem moją ukochaną. Ulżyło mi.
- Co kłamiesz paskudo ?
- A bo cię kocham. - wpiła się w moje usta. Odwzajemniłem pocałunek.
- Ci się znowu liżą. - skomentował Steven. Carly uśmiechnęła się do niego jak głupi do sera. Ten nie wiedział o co chodzi.
- Jak chcesz to ty też możesz dostać buzi. - puściła mnie i podeszła do blondyna.
- Nie ! albo dobra daj. - popatrzył na mnie. Miałem już mu przyłożyć, ale Wiewióra złapał mnie za nadgarstki.
- Tylko tyle ? Za mało - on się naprawdę zachowuje jak idiota. Poszedłem na balkon. Carly za mną. Czy ona zawsze musi za mną łazić ? Co ja lep na baby jestem ?
- Powiesz mi co ci kurwa jest ? Zazdrosny jesteś czy co ? - i znowu ten temat...
- Żebyś wiedziała. - wyszedłem. Znowu idę nie wiem gdzie, tak jak wtedy kiedy się pokłóciliśmy. Boże, proszę Cię, żebym tylko nie spotkał kogoś kto chce mi dołożyć. Wtedy trafiłem do szpitala. Pamiętam to doskonale, te oczojebne światła, wstręty zapach. Brr... Na samą myśl przechodzą mnie dreszcze. Idę tak i idę. Nawet pieniędzy przy sobie nie mam... Ale mam fajki. To też coś. Zapalę jedną, dwie ewentualnie całą paczkę. Dobra jednego bo nie będę miał na potem. Gdzie ja do cholery jestem ? Podejrzani ci ludzie.
- Ej ty ! Stój !
- Ja ?
- Tak ty. - jakiś facet w czarnym płaszczu i kapeluszu w tym samym kolorze co płaszcz, podbiegł do mnie.
- Czego ?
- Dasz mi ognia ?
- Ta... masz. - dałem mu zapalniczkę i usiadłem na krawężniku. Usiadł koło mnie.
- Ej młody co ci jest ? Masz zapalniczkę.
- Nic takiego. Mieszkam z debilami. Totalnymi debilami. - pokręciłem głową i wziąłem zapalniczkę od faceta. Wyglądał jakoś dziwnie znajomo.
- Uuu... Coś jeszcze nie tak ? Michael jestem. - podaliśmy sobie ręce.
- Saul. Nie.. raczej nie.
- Nie kłam widzę to po twoich oczach.
- To jak jesteś taki zdolny to może powiedz co takiego widzisz ? - ale on jest wkurzający. Rzeczywiście to bardzo dziwna dzielnica.
- Widzę, że jesteś przydołowany, bierzesz tylko czasem, jesteś trzeźwy i masz problemy miłosne.
- Jasnowidz yebany. Ja cię kojarzę tylko nie wiem skąd.- zaśmiałem się. On zdjął kapelusz.
- Teraz kojarzysz ?
- Michael Jackson ?
- Ciii... Tak. Powiesz mi coś więcej o sobie ? - zakrył mi dłonią usta. Czasem fajnie uciec z domu. Nie wierzyłem, że poznałem kogoś takiego jak on.
- Nie. Mam nieciekawe życie. Trzymajmy się tego że jestem zwykłym szarym, który ymmm...
- Gra na gitarze i ma dużo kasy - przerwał mi. Otworzyłem szerzej oczy ze zdziwienia. Zakrztusiłem się własną śliną. - Tak panie, Slash ? - dokończył. cicho przeklnąłem pod nosem. Czy ja zawsze muszę się tak rzucać w oczy ?
- Tak. Żadne panie. Jak chcesz to kiedyś wpadnij do nas. Chodź pokażę ci gdzie to jest. - wstałem z krawężnika pociągając za sobą Michela. Nie mówił nic więcej. Szliśmy w milczeniu. Bawiłem się zapalniczką. Taka niezręczna chwila... Po godzinie drogi dotarliśmy na Black Street.
- To tu. - wskazałem na Hellhouse. Odbywała się jakaś wielka impreza. Muzyka, alkohol, panienki... Nie miałem nawet ochoty wracać do domu. Mogę tu zostać nawet cała noc.
- Ładnie. Może w tym tygodniu się jeszcze pojawię. Bywaj ! - odszedł. Patrzyłem na niego tak długo aż nie zniknął za rogiem. Westchnąłem i poszedłem do domu w którym czasem mieszkała Carly. Otworzyła mi ta wariatka Mia. Rzuciła mi się na szyję. A ja że.... Zwykła pseudofanka albo bawi się w odbijanego. W sumie to czemu nie... Hudson co ty gadasz ? Złamiesz jej serce cioto.
- A gdzie Carly ?
- W domu. Wpuścisz mnie ?
- Tak już. Wiesz, że jesteś przystojny ?
- Przestaniesz ?
- Nie. - podeszła bliżej.
- Zostaw mnie. - chciałem ją odsunąć od siebie, ale widać że dziewczyna ma dużo siły.
- Co proszę ? Oh teraz taki potulny jak baranek jesteś tak ? A wcześniej co ? Przecież ty już prawie przeleciałeś wszystkie dziewczyny na ziemi.- rozpinała moją koszulę.
- A co ci do tego ? Zostawisz mnie czy nie ? Ja... mam dziewczynę. Do cholery, przyszedłem po moją gitarę i nic więcej.- złapałem ją za nadgarstki. Nic z tego. Wyrwała się i związała mi ręce paskiem od spodni.
- To twoja dziewczyna ma pecha.Gitara już została sprzedana na allegro.
- Że co ?! Ty..ty... A co jeśli moja dziewczyna jest twoją przyjaciółką ?
- To ma pecha. Teraz jesteś mój. Tylko mój - pocałował mnie. Próbowałem się wyrwać. - Nic z tego kochanie, pracowałam w wojsku. Nie uciekniesz tak szybko. Oj nie.
- Wylądujesz w sądzie.
- Powiedział to facet który ma na pieńku z policją... nic mi nie zrobisz. Nie boję się ciebie. - uderzyła mnie. Ile jeszcze jest na świecie takich kobiet z taką siłą ? Zaczynam się jej bać. I znowu mnie całuje. Gorzej być nie mogło... a jednak mogło. Carly wpadła do mieszkania.
- Saul ? - stanęła w korytarzu jak posąg. Warga jej drżała. Wyglądała jakby płakała. Miała jakiś siniec na czole, rozwaloną wargę, potargane włosy, prawie fioletową szyję, koszulkę we krwi. Szarpałem się dalej. Mia nie dawała za wygraną.
- Nie uciekniesz... Welcome to the hell. - pocałowała mnie znowu.
- Puść. Puść. Kotku, zrób coś ! - nie mogłem na nią patrzeć. Czułem takie nieprzyjemne kłucie w sercu. Była bliska płaczu. Uderzyłem blondynkę. Przewróciła się na podłogę, ale szybko się podniosła. Zdążyłem odskoczyć. Przytuliłem się do niej. Szlochała cicho.
- Nie płacz już. - przytuliłem się mocniej. Popatrzyłem w stronę blondyny. Trzymała pistolet w ręku.
- Oboje zginiecie. Pożegnajcie się z życiem. - wymierzyła w nas.
- Nie zrobisz tego.- wtuliła się mocniej.
- On zginie. Ty zostajesz. Jesteś zwykłym chujem bez uczuć. Ja cię kochasz, a ty kłamiesz, że to twoja dziewczyna i specjalnie się do niej przytulasz. Ona chodzi z Axl'em- zaśmiała się szyderczo.
- Axl mój brat. My jesteśmy razem. Weź sobie ten pieprzony dom ! - wrzasnęła i wyrwała się z moich objęć. Wzięła stertę różnych rzeczy, które leżały na stole i wybiegła z domu. Pobiegłem za nią trzaskając drzwiami. Wołałem ją. Nic. Nie odpowiadała, biegła dalej. Nie nadążałem za nią. Dogoniłem ją prawie że przed domem.
- Kotku. Poczekaj to nie tak. - popatrzyłem jej w oczy.
- To ja przepraszam. Ona... ona chciała cię zabić. Ja... nie... nie....nie... nie wybaczyła bym sobie te..tego. - upuściła wszystko to co trzymała w rękach i przytuliła się do mnie. Zaczęła płakać. Głaskałem ją po plecach i mruczałem Don't Cry. Po kilku minutach uspokoiła się.
-Dziękuję. - cmoknęła mnie w policzek. Otarłem jej łzy. Zebraliśmy z ziemi wszystko to co wypadło z kartonu m.in. komiksy, vinyle, plakaty i więcej takich bzdetów. Podałem jej to pudło. Poszła w stronę parku. Patrzyłem na nią przez dłuższą chwilę. Zacząłem biec. Ona też. Nie mogłem jej dogonić. Potknąłem się o krawężnik i runąłem jak długi w kałużę. Jestem cały w błocie. No super. Świetnie. Gorzej być nie może. Pobiegłem dalej w poszukiwaniu mojej dziewczyny. Zauważyłem ją koło muzycznego. Gadała z Sebastianem. Podszedłem do nich.
- Cześć. - myślałem, że zaraz chyba wypluję płuca. Nienawidzę biegać.
- Ej stary, jak ty mojej siostry pilnujesz ? Cała w siniakach, wystraszona, biega po deszczu. Bijesz ja ? - Baz zachowywał się trochę dziwnie. Wtuliła się w brata.
- Ja... nie... ja bym jej nigdy nie uderzył. - wydyszałem.
- To co to ma być ? I to, to to ooo a to ? - wskazywał na rany dziewczyny.
- Ja.. naprawdę nie wiem. - podniosłem ręce w geście obronnym.
- Oj chyba muszę cię do siebie skonfiskować siostrzyczko. -objął ją ramieniem. Nadal świdrował na mnie tymi niebieskimi paczadłami.
- No co się tak na mnie gapisz ? - wysyczałem przez zęby. Nie lubię jak ktoś tak się na mnie patrzy.
- Ty też lepiej nie wyglądasz. Obdarte spodnie, posklejane brudne włosy, rozwalone trampki. Naprawdę myślałem, ze potrafisz o siebie zadbać a nie... - teraz to mnie wkurzył. Chyba zaraz dostanie po tej pięknej mordce.
- Wyje... upadłem. - westchnąłem i usiadłem na parapecie.
- Zadzwoń jak będziesz chciał. Chyba z naszej trasy nic z tego. Poza tym Scotti złamał nogę. Zabieram moją siostrę do siebie na jakiś tydzień może dłużej. - i tyle ich widziałem. Zniknęli mi z oczu. Czas wracać do domu. Albo nie. No ja pierdole, deszcz. Jak ja nie lubię deszczu. Oj tam oj tam, może się przeziębię. Dobra wracam. Nuciłem Purple Rain. Uwielbiam tą piosenkę.
***
Dobra jestem przed domem. Wchodzić czy nie wchodzić ? Wchodzę. Drzwi były otwarte. No musiała być niezła balanga. Axl spał na podłodze wtulony w Stevena, Izzy na stole z jakimiś dwiema dziewczynami u boku, a Duff ? O tu jest. Kopnąłem go " niechcący". Zawył z bólu. Podniósł się z fotela i mruczał coś pod nosem. Nadepnął wiewiórę na palce. Ten wydarł się na całą dzielnicę. Wpakował palce do ust i jęczał. Obudził wszystkich.
- Axl uspokój się. To tylko palce.- przykucnąłem przy nim
- TYLKO palce ?! Mówi to gitarzysta. Ty nie wiesz jak to jest być nadepniętym przez żyrafę ! - przewrócił mnie. Wstałem szybko i poszedłem do sypialni. Na moim łóżku spały jakieś trzy panienki. Obudziłem je. Zaczęły piszczeć na mój widok. Jedna dorwała moją gitarę i uciekła, druga zemdlała, a ta trzecia zaczęła mnie całować i zdarła ze mnie koszulę razem z moim ukochanym t-shirt'em na którym był nadruk Myszki Miki. Chyba wiadomo czego chciała.
- Przestań mnie macać i WYPIERDALAJ ! - odsunąłem ją od siebie.
- Nie. Kocham cię kocham. Ty będziesz moim mężem ! Pieprz mnie ! Teraz ! - skakała jak jakiś kangur.
- Nie ? - założyłem kraciastą koszulę. Ona przysunęła się bliżej mnie.
- Kochanie zdejmuj to. Czy ty wiesz jaki jesteś seksowny ? Ty masz taki kaloryfer awww... chodź tu zwierzaczku. - znowu zaczęła mnie całować. Teraz nie wytrzymałem. Złapałem ją w pasie i wyrzuciłem za drzwi. Przez jakąś chwilę dobijała się do nich. Kiedy zaprzestała wyciągnąłem na korytarz za nogę tą co zemdlała. Westchnąłem i położyłem się na łóżku. Chyba zapowiada się jakaś następna impreza. Ja tam nie idę. Nie teraz.
***
Usłyszałem czyjeś kroki i huk, następnie " Kurwa ! Ała ! ". No wiadomo, ze to Duff. Przylazł do mnie.
- Hudson niedźwiedziu idziemy do Rainbow ! - wydarł się na pół domu. Machnąłem na niego ręką i rzuciłem butem. Nie trafiłem. Ja to mam cela...
- Idziesz czy nie ? - niecierpliwił się.
- Nie ! - miałem już go dość. Poczułem jakieś łapska na mojej nodze. McKagan ściągnął mnie za nią z łóżka. Pociągnął na korytarz. Normalnie szorowałem nosem po ziemi. Zaczął schodzić po schodach ciągnąć mnie za sobą. Chciałem się wyrwać.
- O nie kochany ja nie będę jeździł brzuchem po schodach ! - biłem pięściami w wykładzinę. Ten zaśmiał się i zbiegł ze schodów nadal trzymając mnie za nogę. Myślałem, że chyba sobie żebra połamałem. Niewyobrażalny ból. Leżałem na kafelkach.
- No Hudson wstawaj. - Izzy przykucnął przy mnie opierając się rękoma o moje plecy.
- Nigdzie nie idę. Jesteście idiotami. Kompletnymi idiotami. Zwłaszcza pan Basista i wiewiórka. - pomachałem ręką w powietrzu. Chyba uderzyłem Stradlina w twarz. Jebać to. Nie raz dostał po mordzie.
- Dobra leż tu. Przyjdź potem. - Wyszli. Zostałem sam. Tak jak zwykle. Totalna olewka, zero pomocy. Czy coś ze mną nie tak ?
- Ci się znowu liżą. - skomentował Steven. Carly uśmiechnęła się do niego jak głupi do sera. Ten nie wiedział o co chodzi.
- Jak chcesz to ty też możesz dostać buzi. - puściła mnie i podeszła do blondyna.
- Nie ! albo dobra daj. - popatrzył na mnie. Miałem już mu przyłożyć, ale Wiewióra złapał mnie za nadgarstki.
- Tylko tyle ? Za mało - on się naprawdę zachowuje jak idiota. Poszedłem na balkon. Carly za mną. Czy ona zawsze musi za mną łazić ? Co ja lep na baby jestem ?
- Powiesz mi co ci kurwa jest ? Zazdrosny jesteś czy co ? - i znowu ten temat...
- Żebyś wiedziała. - wyszedłem. Znowu idę nie wiem gdzie, tak jak wtedy kiedy się pokłóciliśmy. Boże, proszę Cię, żebym tylko nie spotkał kogoś kto chce mi dołożyć. Wtedy trafiłem do szpitala. Pamiętam to doskonale, te oczojebne światła, wstręty zapach. Brr... Na samą myśl przechodzą mnie dreszcze. Idę tak i idę. Nawet pieniędzy przy sobie nie mam... Ale mam fajki. To też coś. Zapalę jedną, dwie ewentualnie całą paczkę. Dobra jednego bo nie będę miał na potem. Gdzie ja do cholery jestem ? Podejrzani ci ludzie.
- Ej ty ! Stój !
- Ja ?
- Tak ty. - jakiś facet w czarnym płaszczu i kapeluszu w tym samym kolorze co płaszcz, podbiegł do mnie.
- Czego ?
- Dasz mi ognia ?
- Ta... masz. - dałem mu zapalniczkę i usiadłem na krawężniku. Usiadł koło mnie.
- Ej młody co ci jest ? Masz zapalniczkę.
- Nic takiego. Mieszkam z debilami. Totalnymi debilami. - pokręciłem głową i wziąłem zapalniczkę od faceta. Wyglądał jakoś dziwnie znajomo.
- Uuu... Coś jeszcze nie tak ? Michael jestem. - podaliśmy sobie ręce.
- Saul. Nie.. raczej nie.
- Nie kłam widzę to po twoich oczach.
- To jak jesteś taki zdolny to może powiedz co takiego widzisz ? - ale on jest wkurzający. Rzeczywiście to bardzo dziwna dzielnica.
- Widzę, że jesteś przydołowany, bierzesz tylko czasem, jesteś trzeźwy i masz problemy miłosne.
- Jasnowidz yebany. Ja cię kojarzę tylko nie wiem skąd.- zaśmiałem się. On zdjął kapelusz.
- Teraz kojarzysz ?
- Michael Jackson ?
- Ciii... Tak. Powiesz mi coś więcej o sobie ? - zakrył mi dłonią usta. Czasem fajnie uciec z domu. Nie wierzyłem, że poznałem kogoś takiego jak on.
- Nie. Mam nieciekawe życie. Trzymajmy się tego że jestem zwykłym szarym, który ymmm...
- Gra na gitarze i ma dużo kasy - przerwał mi. Otworzyłem szerzej oczy ze zdziwienia. Zakrztusiłem się własną śliną. - Tak panie, Slash ? - dokończył. cicho przeklnąłem pod nosem. Czy ja zawsze muszę się tak rzucać w oczy ?
- Tak. Żadne panie. Jak chcesz to kiedyś wpadnij do nas. Chodź pokażę ci gdzie to jest. - wstałem z krawężnika pociągając za sobą Michela. Nie mówił nic więcej. Szliśmy w milczeniu. Bawiłem się zapalniczką. Taka niezręczna chwila... Po godzinie drogi dotarliśmy na Black Street.
- To tu. - wskazałem na Hellhouse. Odbywała się jakaś wielka impreza. Muzyka, alkohol, panienki... Nie miałem nawet ochoty wracać do domu. Mogę tu zostać nawet cała noc.
- Ładnie. Może w tym tygodniu się jeszcze pojawię. Bywaj ! - odszedł. Patrzyłem na niego tak długo aż nie zniknął za rogiem. Westchnąłem i poszedłem do domu w którym czasem mieszkała Carly. Otworzyła mi ta wariatka Mia. Rzuciła mi się na szyję. A ja że.... Zwykła pseudofanka albo bawi się w odbijanego. W sumie to czemu nie... Hudson co ty gadasz ? Złamiesz jej serce cioto.
- A gdzie Carly ?
- W domu. Wpuścisz mnie ?
- Tak już. Wiesz, że jesteś przystojny ?
- Przestaniesz ?
- Nie. - podeszła bliżej.
- Zostaw mnie. - chciałem ją odsunąć od siebie, ale widać że dziewczyna ma dużo siły.
- Co proszę ? Oh teraz taki potulny jak baranek jesteś tak ? A wcześniej co ? Przecież ty już prawie przeleciałeś wszystkie dziewczyny na ziemi.- rozpinała moją koszulę.
- A co ci do tego ? Zostawisz mnie czy nie ? Ja... mam dziewczynę. Do cholery, przyszedłem po moją gitarę i nic więcej.- złapałem ją za nadgarstki. Nic z tego. Wyrwała się i związała mi ręce paskiem od spodni.
- To twoja dziewczyna ma pecha.Gitara już została sprzedana na allegro.
- Że co ?! Ty..ty... A co jeśli moja dziewczyna jest twoją przyjaciółką ?
- To ma pecha. Teraz jesteś mój. Tylko mój - pocałował mnie. Próbowałem się wyrwać. - Nic z tego kochanie, pracowałam w wojsku. Nie uciekniesz tak szybko. Oj nie.
- Wylądujesz w sądzie.
- Powiedział to facet który ma na pieńku z policją... nic mi nie zrobisz. Nie boję się ciebie. - uderzyła mnie. Ile jeszcze jest na świecie takich kobiet z taką siłą ? Zaczynam się jej bać. I znowu mnie całuje. Gorzej być nie mogło... a jednak mogło. Carly wpadła do mieszkania.
- Saul ? - stanęła w korytarzu jak posąg. Warga jej drżała. Wyglądała jakby płakała. Miała jakiś siniec na czole, rozwaloną wargę, potargane włosy, prawie fioletową szyję, koszulkę we krwi. Szarpałem się dalej. Mia nie dawała za wygraną.
- Nie uciekniesz... Welcome to the hell. - pocałowała mnie znowu.
- Puść. Puść. Kotku, zrób coś ! - nie mogłem na nią patrzeć. Czułem takie nieprzyjemne kłucie w sercu. Była bliska płaczu. Uderzyłem blondynkę. Przewróciła się na podłogę, ale szybko się podniosła. Zdążyłem odskoczyć. Przytuliłem się do niej. Szlochała cicho.
- Nie płacz już. - przytuliłem się mocniej. Popatrzyłem w stronę blondyny. Trzymała pistolet w ręku.
- Oboje zginiecie. Pożegnajcie się z życiem. - wymierzyła w nas.
- Nie zrobisz tego.- wtuliła się mocniej.
- On zginie. Ty zostajesz. Jesteś zwykłym chujem bez uczuć. Ja cię kochasz, a ty kłamiesz, że to twoja dziewczyna i specjalnie się do niej przytulasz. Ona chodzi z Axl'em- zaśmiała się szyderczo.
- Axl mój brat. My jesteśmy razem. Weź sobie ten pieprzony dom ! - wrzasnęła i wyrwała się z moich objęć. Wzięła stertę różnych rzeczy, które leżały na stole i wybiegła z domu. Pobiegłem za nią trzaskając drzwiami. Wołałem ją. Nic. Nie odpowiadała, biegła dalej. Nie nadążałem za nią. Dogoniłem ją prawie że przed domem.
- Kotku. Poczekaj to nie tak. - popatrzyłem jej w oczy.
- To ja przepraszam. Ona... ona chciała cię zabić. Ja... nie... nie....nie... nie wybaczyła bym sobie te..tego. - upuściła wszystko to co trzymała w rękach i przytuliła się do mnie. Zaczęła płakać. Głaskałem ją po plecach i mruczałem Don't Cry. Po kilku minutach uspokoiła się.
-Dziękuję. - cmoknęła mnie w policzek. Otarłem jej łzy. Zebraliśmy z ziemi wszystko to co wypadło z kartonu m.in. komiksy, vinyle, plakaty i więcej takich bzdetów. Podałem jej to pudło. Poszła w stronę parku. Patrzyłem na nią przez dłuższą chwilę. Zacząłem biec. Ona też. Nie mogłem jej dogonić. Potknąłem się o krawężnik i runąłem jak długi w kałużę. Jestem cały w błocie. No super. Świetnie. Gorzej być nie może. Pobiegłem dalej w poszukiwaniu mojej dziewczyny. Zauważyłem ją koło muzycznego. Gadała z Sebastianem. Podszedłem do nich.
- Cześć. - myślałem, że zaraz chyba wypluję płuca. Nienawidzę biegać.
- Ej stary, jak ty mojej siostry pilnujesz ? Cała w siniakach, wystraszona, biega po deszczu. Bijesz ja ? - Baz zachowywał się trochę dziwnie. Wtuliła się w brata.
- Ja... nie... ja bym jej nigdy nie uderzył. - wydyszałem.
- To co to ma być ? I to, to to ooo a to ? - wskazywał na rany dziewczyny.
- Ja.. naprawdę nie wiem. - podniosłem ręce w geście obronnym.
- Oj chyba muszę cię do siebie skonfiskować siostrzyczko. -objął ją ramieniem. Nadal świdrował na mnie tymi niebieskimi paczadłami.
- No co się tak na mnie gapisz ? - wysyczałem przez zęby. Nie lubię jak ktoś tak się na mnie patrzy.
- Ty też lepiej nie wyglądasz. Obdarte spodnie, posklejane brudne włosy, rozwalone trampki. Naprawdę myślałem, ze potrafisz o siebie zadbać a nie... - teraz to mnie wkurzył. Chyba zaraz dostanie po tej pięknej mordce.
- Wyje... upadłem. - westchnąłem i usiadłem na parapecie.
- Zadzwoń jak będziesz chciał. Chyba z naszej trasy nic z tego. Poza tym Scotti złamał nogę. Zabieram moją siostrę do siebie na jakiś tydzień może dłużej. - i tyle ich widziałem. Zniknęli mi z oczu. Czas wracać do domu. Albo nie. No ja pierdole, deszcz. Jak ja nie lubię deszczu. Oj tam oj tam, może się przeziębię. Dobra wracam. Nuciłem Purple Rain. Uwielbiam tą piosenkę.
***
Dobra jestem przed domem. Wchodzić czy nie wchodzić ? Wchodzę. Drzwi były otwarte. No musiała być niezła balanga. Axl spał na podłodze wtulony w Stevena, Izzy na stole z jakimiś dwiema dziewczynami u boku, a Duff ? O tu jest. Kopnąłem go " niechcący". Zawył z bólu. Podniósł się z fotela i mruczał coś pod nosem. Nadepnął wiewiórę na palce. Ten wydarł się na całą dzielnicę. Wpakował palce do ust i jęczał. Obudził wszystkich.
- Axl uspokój się. To tylko palce.- przykucnąłem przy nim
- TYLKO palce ?! Mówi to gitarzysta. Ty nie wiesz jak to jest być nadepniętym przez żyrafę ! - przewrócił mnie. Wstałem szybko i poszedłem do sypialni. Na moim łóżku spały jakieś trzy panienki. Obudziłem je. Zaczęły piszczeć na mój widok. Jedna dorwała moją gitarę i uciekła, druga zemdlała, a ta trzecia zaczęła mnie całować i zdarła ze mnie koszulę razem z moim ukochanym t-shirt'em na którym był nadruk Myszki Miki. Chyba wiadomo czego chciała.
- Przestań mnie macać i WYPIERDALAJ ! - odsunąłem ją od siebie.
- Nie. Kocham cię kocham. Ty będziesz moim mężem ! Pieprz mnie ! Teraz ! - skakała jak jakiś kangur.
- Nie ? - założyłem kraciastą koszulę. Ona przysunęła się bliżej mnie.
- Kochanie zdejmuj to. Czy ty wiesz jaki jesteś seksowny ? Ty masz taki kaloryfer awww... chodź tu zwierzaczku. - znowu zaczęła mnie całować. Teraz nie wytrzymałem. Złapałem ją w pasie i wyrzuciłem za drzwi. Przez jakąś chwilę dobijała się do nich. Kiedy zaprzestała wyciągnąłem na korytarz za nogę tą co zemdlała. Westchnąłem i położyłem się na łóżku. Chyba zapowiada się jakaś następna impreza. Ja tam nie idę. Nie teraz.
***
Usłyszałem czyjeś kroki i huk, następnie " Kurwa ! Ała ! ". No wiadomo, ze to Duff. Przylazł do mnie.
- Hudson niedźwiedziu idziemy do Rainbow ! - wydarł się na pół domu. Machnąłem na niego ręką i rzuciłem butem. Nie trafiłem. Ja to mam cela...
- Idziesz czy nie ? - niecierpliwił się.
- Nie ! - miałem już go dość. Poczułem jakieś łapska na mojej nodze. McKagan ściągnął mnie za nią z łóżka. Pociągnął na korytarz. Normalnie szorowałem nosem po ziemi. Zaczął schodzić po schodach ciągnąć mnie za sobą. Chciałem się wyrwać.
- O nie kochany ja nie będę jeździł brzuchem po schodach ! - biłem pięściami w wykładzinę. Ten zaśmiał się i zbiegł ze schodów nadal trzymając mnie za nogę. Myślałem, że chyba sobie żebra połamałem. Niewyobrażalny ból. Leżałem na kafelkach.
- No Hudson wstawaj. - Izzy przykucnął przy mnie opierając się rękoma o moje plecy.
- Nigdzie nie idę. Jesteście idiotami. Kompletnymi idiotami. Zwłaszcza pan Basista i wiewiórka. - pomachałem ręką w powietrzu. Chyba uderzyłem Stradlina w twarz. Jebać to. Nie raz dostał po mordzie.
- Dobra leż tu. Przyjdź potem. - Wyszli. Zostałem sam. Tak jak zwykle. Totalna olewka, zero pomocy. Czy coś ze mną nie tak ?
Fajne tło :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję
UsuńAaaas!!! Zajebiste!
OdpowiedzUsuńtak wiem, że zasób słownikowy mam baaardzo dorzy ale huj.
Nirvanafun
Oj tam. Oj tam. Poprawiłam rozdział
UsuńFajne
OdpowiedzUsuńDzięki :3 Nie przeczytałaś prawda ? xD
UsuńLubię jak piszesz, ale nie ogarniam wszystkiego... No bo, Carly się przytula i w ogóle do Saula, po czym ucieka i przeprowadza się do brata... Nie zrozumiałam w ogóle tej całej akcji, ale lecę czytac dalej, może wtedy zrozumiem. Tylko nie odbierz mojego komentarza negatywnie, ja po prostu często nie mogę się zorientować i piszę to co mi pierwsze do głowy przyjdzie...
OdpowiedzUsuń