czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział 8

Rudy co chwilę zamykał i otwierał usta.
- Axl co ty odpierdalasz? Rybą jesteś czy co? - mruknął utleniony blondyn.
- No bo.. bo.. bo.. bo... nie wiem sam.. bo.. - jąkał się okropnie.Podciągnął nogi pod brodę i oplótł je rękoma chowając głowę między kolana. Drżał.
- Ej co ci jest? Rose...opanuj się. - Duff podszedł do roztrzęsionego chłopaka.
- Daj.. mi wody.. z... z kranu- jęknął.
- Że co ? - zadziwił się.
- Wody daj. - powiedział ponownie wyciągając jakieś tabletki z kieszeni po czym wsadził je sobie do ust.
Wysoki blondyn podał mu szklankę napełnioną kranówką.
- No chyba nie ćpaj teraz. Poza tym jak ty możesz pić wodę z kranu? - warknął na niego oparłszy się o ścianę.
- Do ćpania woda nie potrzebna być. Jak byś używał mózgu to może byś wiedział że to są tabletki na uspokojenie czy coś w tym stylu ale nie. Duff nigdy nie pomyśli zanim powie. - przyznał Izzy ze stoickim spokojem w głosie.
- Chcę... chcę umrzeć. Tu i teraz Stev zabij mnie... On.. on umiera chcę być z nim. - zaszlochał.
- Marchewa co ty pierdolisz? Kto umiera? - pilotował się nad nim perkusista.
- Slash. - wstał i poszedł do kuchni. Pozostali 3 mężczyźni osłupieli.
- Jak to Hudson umiera? Jeszcze wczoraj czuł się super. - wycedził Izzy.
- Przedawkował. Jest w szpitalu. Niby kontaktuje, rozmawiałem z nim chwilę , ale wygląda jak nieboszczyk. - wyjął Danielsa z szafki.
- On nie umrze. Ja to wiem, a picie ci w tym nie pomoże. Axl uspokój się już. - skomentował Steven.
- Wiem, że nie pomoże. - popatrzył jeszcze chwilę na rudawy trunek, schował go z powrotem do szafki. - Chyba nam się zespół rozwala. - westchnął wchodząc po schodach. Poszedł do siebie.
- Coś się stało? - ognistowłosa odeszła od lusterka.
- Nie nic takiego. - zbył ją ruchem ręki. Rzucił się z impetem na swoje wyrko i jęknął cicho bo uderzył nadgarstkiem w szafkę nocną. Mruczał coś tam pod nosem prawie niesłyszalnie.
- Axl - zawołała. On nic. - Axl. - tym razem trochę głośniej. Nadal cisza. - Axl ! - prawie, że krzyknęła.
- Co? - mruknął w poduszkę.
- Co ci jest? Nie udawaj że jest zajebiście. - położyła mu rękę na ramieniu.
- Nic mi nie jest. - kłamał dalej. Obróciła go na plecy i popatrzyła mu głęboko w oczy.
- Nie będę się z tobą jebać, zapomnij. Idź z tym do Duff'a. - odepchnął ją od siebie. Panna May zrobiła zdziwioną minę.
- Nie chcę się z tobą kochać głupku. Powiedz co ci jest. Przestań kłamać proszę. - pogłaskała go po ognisto-rudych włosach.
- Martwię się.- przymrużył oczy i westchnął. - Bardzo. Bardzo. - dodał.
- Zobaczysz wyjdzie z tego. Nie martw się już. - uśmiechnęła się.
- Ale ja go kocham - jęknął. Jego siostra osłupiała i wybałuszyła na niego oczy - Jak przyjaciela. - zamknął oczy.
- Teraz to lepiej brzmi - zdjęła mu bandanę z głowy.
- Moje! - rzucił się na nią, lekko przygniatając swoim ciężarem. Śmiali się.
- No i kto tu kogo chce gwałcić. Bandana od teraz jest moja - pokazała mu język.
- Oddaj paskudo. Ja cię nie gwałcę tylko... leżę na tobie - zachichotał.
- Za lekki to pan Rose nie jest. - rzuciła bandaną na komodę.
- Dobra, dobra. Ważysz 10 kilo mniej ode mnie. - udawał, że jest obrażony.
- Za chudy jesteś - przekręciła się na brzuch.
- Zdecyduj się to w końcu gruby czy chudy? - pokręcił głową.
- Szkielet sam i rude włosy. - przymknęła oczy.
- Chodź spać. - zaproponował.
- Mhm.
Carly prawie już spała. Axl położył się koło niej i sam usnął. Następnego dnia obudził ich trzask garnków i patelni oraz krzyk Stevena. Rudy szybko pobiegł do kuchni. Zastał tam Stevena i różne przedmioty na ziemi. Will zaczął się śmiać.
- Co ty odpierdalasz blondynku? - podrapał się po głowie.
- To mnie napadło. Wszystko z szafki wypadło. - dławił się śmiechem.
Pozbierali przeróżne przedmioty z ziemi i z powrotem włożyli je do szafki kuchennej. Usłyszeli trzask drzwi. Kto mógł wchodzić do ich domu o godzinie 9? Przecież wszyscy byli oprócz... oprócz.. Slasha.
- Saul ?- Axl zapytał niepewnie.
- Nie, Jimi Hendrix przerwał swój wieczny sen i postanowił wpaść do tej oto Różyczki na szklankę Danielsa - powiedział sarkazmem.
Rudzielec rzucił mu się na szyję.
- Tęskniłem Myślałem że umrzesz! - zaskrzeczał. Nastała niezręczna cisza.
- Ej zaraz, zaraz... przecież ty straciłeś pamięć. - oburzył się i wypuścił mulata z uścisku.
- I ty mi uwierzyłeś? - zaśmiał się i rzucił się na sofę.
- Tak - przyznał się. Steven przyniósł rudawy trunek z kuchni. - Pijesz? - pomachał butelką Hudsonowi przed nosem.
- Nie. - mina mu zrzedła. Po chwili namysłu Steven odezwał się ponownie.
- Tego jeszcze nie słyszałem w twoim wykonaniu. - usiadł koło nich.
- Mam wytrzymać miesiąc bez picia, palenia, a o braniu to już nawet nie wspominał. - westchnął.
- Biedactwo - Will ponownie go przytulił.
- Zmieniłeś orientację seksualną czy co że się tak tulisz? - warknął.
- Nie. - skulił się w rogu sofy.Kudłaty poszedł do swojej sypialni. Wziął gitarę i zaczął grać. Po kilku minutach jakiś cichy głosik zapytał: - mogę wejść ? - ten głosik był z lekka wystraszony. Na pewno należał do kobiety, a takowa mieszkała tu tylko jedna.
- Tak - odłożył gitarę na parapet i usiadł na biurku. Dziewczyna podeszła do niego.
- Możemy porozmawiać? Chciała to zrobić w niedzielę, ale się zaćpałeś - złapała go za rękę i bawiła się palcami chłopaka.
- Co zrobić? - uśmiechnął się łobuzersko. Jego oczy zabłyszczały niebezpiecznie.
- Zboczeńcu - zaśmiała się. - Miałam z tobą w niedzielę pogadać. - dodała.
- Ta druga opcja też mi pasuje. - przyciągnął ją bliżej do siebie i przytulił.
- Mogę cię o coś zapytać? - odgarnęła mu włosy z twarzy. Pokiwał głową na tak.
- Saul, kochasz mnie? - głos jej zadrżał. Pocałował ją namiętnie.
- Chyba znasz odpowiedź. - wyszczerzył swoje śnieżnobiałe zęby.
- Nie. - przytuliła się mocniej.
- Kocham cię jak szalony nie widzisz tego? - westchnął. Carly nic się nie odezwała. Tylko słuchała bicia jego serca.
- Odpowiesz mi na pytanie? - zniecierpliwił się.
- Nie. Ja też cię kocham - musnęła jego policzek ustami.
- Co się dzieje z Axl'em? - zszedł z biurka.
- Nie wiem chyba znowu coś bierze. Czy my? - uwolniła go z uścisku.
- Znowu będzie to samo. Wykończy się kiedyś chłopaczyna... Chyba...chyba tak. Jeśli tylko chcesz. - pocałował ją delikatnie.
- Chcę. Jak najbardziej. To teraz masz oficjalnie dziewczynę. A co Rose'm? - mruknęła jak kot.
- Powiem ci potem.
Rozejrzał się po pokoju. Panny May tam nie było. Po kilku sekundach wróciła ze sterta ubrań, szkicownikiem i poduszką.
- Przeprowadzam się.- zaśmiała się.
- Nie mam nic przeciwko - otworzył jej szafę.
- Dziękuję - cmoknęła go w policzek i rzuciła się na łóżko.
- I co teraz? - położył się koło niej.
- Nie wiem. - przytuliła się, po czym zamknęła oczy.
Pomyślał :  Kurwa, dziewczyno czy ty zawsze musisz tak szybko usypiać? A miało być tak pięknie. Po 10 minutach usłyszał ciche śpisz? 
- Nie śpię, a ty? - mruknął.
- Też nie - podniosła się i usiadła na nim okrakiem.
- Co masz na myśli? - podparł się na łokciach.
- Nie wiem jeszcze - uśmiechnęła się.
Odwzajemnił uśmiech. Miziała go opuszkami po brzuchu.
- Mruczysz jak kot - pogłaskała go po burzy loków.
- Jestem kotem. Twoim kotem. - nadal się uśmiechał.
- Kotek zadowolony? - zapytała.
- Nie całkiem - jego oczy znów zabłyszczały. Zaczęła go całować namiętnie. Po kilku minutach zaprzestała.
- A teraz? - położyła głowę na jego ramieniu.
- Powiedzmy - jego ręce powędrowały pod jej koszulkę.
- Do czego zmierzasz? - westchnęła.
- Przekonasz się. - rozpiął jej stanik. Usłyszeli czyjeś kroki po schodach, były coraz bliżej. Drzwi otworzyły się.
- Próba jest. Za 3 godziny mamy koncert. - oznajmił Izzy. - No wstawać. Hudson idziemy - dodał.
Carly przeturlała się na bok. Kudłaty coś jej szepnął na ucho i wyszedł razem z Izzy'm. Dwie godziny później w salonie wydzierał się Steven
- Jedziemy lenie patentowane! Za minutę widzę was tu wszystkich. Carly też! - był zdenerwowany.
- Zara! - z łazienki było słychać skrzek wokalisty i cichy huk. Przekleństwa. Z łazienki wydobywały się przekleństwa.
- Rose wyłaź co ty tam jeszcze robisz?! - perkusista zadudnił w drzwi od łazienki.
- Maluję się kurwa. - powiedział sarkastycznie.
Kika minut później łaskawie wyszedł ze swojej "jaskini piękności".
- Jestem. Wyglądam jak ósmy cud świata? - zaśmiał się.
- Idziemy paskudo. Dłużej się nie da skakać przed lustrem nie? - warknął Duff.
Wyszli z domu i zapakowali się razem ze sprzętami do czarnego vana.
- Daj kluczyki. - Saul podszedł do Izzy'ego.
- No chyba żartujesz. Ty jeździć nie potrafisz. W promilu 3 kilometrów łamiesz 20 przepisów. - zakpił Stradlin.
- A widzisz kogoś trzeźwego, ciulu? Sam wyglądasz jak siedem nieszczęść. - pokazał mu język.
Dał mu niechętnie kluczyki.
- Rozwal mi auto nie żyjesz - warknął.
Pół godziny później byli na wielkim stadionie. O 18 rozpoczął się koncert. Zaczęli od Welcome to the jungle później Sweet Child O' Mine. Carly siedziała za kulisami i przyglądała się wszystkiemu z zaciekawieniem. Duff był tak nachlany, że ledwo się trzymał na nogach, ale dzielnie grał. Izzy był jakiś wściekły. Pewnie znowu coś ćpał. Steven miał zaciesz. To u niego normalne jak gra. Axl skakał po scenie jak małpa, śpiewając, a raczej skrzecząc. A Hudson? On był jakoś dziwnie trzeźwy. Nic nie pił. O dziwo nie palił. Co chwilę spoglądał na ognistowłosą. Impreza skończyła się koło 23. Gunsi wrócili za kulisy.
- Cioto, co chwile ci się chwyty myliły - warknął Axl.
- Nie twój problem zajmij się skrzeczeniem do mikrofonu. Mam zły dzień. - mulat trzepnął go dłonią w głowę. Carly podbiegła do niego.
- Było super - wtuliła się w niego.
- Przesadzasz - cmokną ją w usta i objął w pasie.
- Może wrócimy do domu? Nie mam już siły dla tych przygłupów. - mruknęła.
- Jak tylko chcesz - uśmiechnął się.
Wyszli tylnym wyjściem. Padał deszcz.
- Dziękuję - panna May uśmiechnęła się kiedy dostała od chłopaka jego bluzę. - Pachnie tobą - dodała.
15 minut później byli w domu.
- Wiesz. Kocham cię - weszli do domu.
- Też cię kocham. Zapalisz ze mną? - wyjęła z kieszeni papierosy.
- Nie. Przepraszam, ale nie - pogłaskał ją po głowie i zdjął buty.
Wzruszyła ramionami i zaciągnęła się dymem nikotynowym.
- Może się napijemy za udany koncert. Co ty na to ? - poszła do kuchni i usiadła na blacie.
- Jakoś nie mam ochoty - oparł się o ścianę.
- Hm... a może... nie mam pomysłu - odparła zrezygnowana.
- Ja mam wspaniały pomysł. Chodź. - poszedł na górę do pokoju. Ognistowłosa pobiegła za nim.
- Tak myślałam. Chyba muszę się zgodzić. - uśmiechała się łobuzersko. Bawiła się guzikami jego koszuli. Po pewnym czasie je rozpięła...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz